Ostatnio złapałam się na tym, że rzadziej w moich podróżach towarzyszy mi mój aparat - szczególnie na tych krótkich wyjazdach (na których - teoretycznie, nie mam czasu robić zdjęć, więc celowo nie biorę lustrzanki). Czy to oznacz jednak, że robię w ogóle zdjęć mniej? Nie, i wręcz muszę stwierdzić, że robię ich nawet więcej niż kiedyś. Za każdym razem kiedy gdzieś jestem - nawet tylko przelotem, bo czas goni, czy z przyjaciółką na kawie, lub na jakimś spacerze, zawsze mam przy sobie aparat - ten w smartfonie, i nie waham się go użyć - w szczególności kiedy pojawia się ten niepowtarzalny moment. No własnie, jak to właściwie jest z tym decydującym momentem?
Koncepcję decydującego momentu w fotografii stworzył - ugruntował, jeden z najwybitniejszych francuskich fotoreporterów XX wieku Henri Cartier-Bresson. Cartier-Breson z wykształcenia był malarzem. Coś jednak sprawiło, że wybrał fotografię. Najprawdopodobniej jako artysta patrzył "kadrami" - potrafił dostrzegać te małe połączone ze sobą sytuacyjnie - ludzkimi emocjami, ulotne okruchy życia. Stanowiły one doskonałą bezpretensjonalną całość - wyjęte wprost z rzeczywistości, w miejscu, w którym akurat się działy. Były żywym pięknem, sacrum - przeistaczającym się, na oczach Bressona, z profanum dnia codziennego. Piękno to jednak, nie było możliwe do namalowania, bo było tylko potęgą chwili - tego jednego momentu. Bresson musiał mieć to głębokie poczucie, że ta zaistniała w jego otoczeniu konstelacja miejsca i ludzi, nie powtórzy się już nigdy więcej. Takie decydujące momenty dostrzegał on więc bezbłędnie w swoim środowisku, kiedy szedł ulicą, kiedy stał w sklepie w kolejce, i obserwował ludzi - na pewno. Ale niestety jako malarz w tym danym momencie, nie wiele mógł zrobić, z tym co udało mu się zaobserwować, a najwidoczniej chciał. I tę potrzebę, tęsknotę za uwiecznianiem niepowtarzalnego tu i teraz w sposób reporterski, artysta przekuł w fotografię decydującego momentu. Dziś każdy z nas może być łowcą takich decydujących momentów, może być Henrim Cartierem-Bressonem dla sowich rodzin, przyjaciół lub jeśli nam się zamarzy, dla szerszego jeszcze grona odbiorców. Wystarczy tylko wziąć smartfona do ręki, a przecież dziś nikt się z nim nie rozstaje. I własnie ta dostępność, to że zawsze mamy ze sobą nasz fotograficzny telefon, sprawia, że nic już nam nie umknie. Wystarczy tylko być uważnym obserwatorem, człowiekiem wrażliwym na piękno dnia codziennego... .
A pod spodem już kilka moich fotek wykonanych smartfonem. Tylko i aż smartfonem;) Tylko - ponieważ zdjęcia na pewno nie są lustrzankowej jakości, co przy próbie wydruku do większego formatu (powyżej 10 na 15) będzie widoczne. Aż - bo gdyby nie smartfon, te cudowne widoki które mijam, niepowtarzalne momenty, w których uczestniczę, zostały by uwiecznione co najwyżej w mojej pamięci, a ta jak wiemy jest ulotna. Wniosek z tego taki - lepiej zrobić fotkę nie do końca idealną jakościowo niż żadną:)
Kilka kadrów z Poznania
A tu już Berlin na szybko:)
Koncepcję decydującego momentu w fotografii stworzył - ugruntował, jeden z najwybitniejszych francuskich fotoreporterów XX wieku Henri Cartier-Bresson. Cartier-Breson z wykształcenia był malarzem. Coś jednak sprawiło, że wybrał fotografię. Najprawdopodobniej jako artysta patrzył "kadrami" - potrafił dostrzegać te małe połączone ze sobą sytuacyjnie - ludzkimi emocjami, ulotne okruchy życia. Stanowiły one doskonałą bezpretensjonalną całość - wyjęte wprost z rzeczywistości, w miejscu, w którym akurat się działy. Były żywym pięknem, sacrum - przeistaczającym się, na oczach Bressona, z profanum dnia codziennego. Piękno to jednak, nie było możliwe do namalowania, bo było tylko potęgą chwili - tego jednego momentu. Bresson musiał mieć to głębokie poczucie, że ta zaistniała w jego otoczeniu konstelacja miejsca i ludzi, nie powtórzy się już nigdy więcej. Takie decydujące momenty dostrzegał on więc bezbłędnie w swoim środowisku, kiedy szedł ulicą, kiedy stał w sklepie w kolejce, i obserwował ludzi - na pewno. Ale niestety jako malarz w tym danym momencie, nie wiele mógł zrobić, z tym co udało mu się zaobserwować, a najwidoczniej chciał. I tę potrzebę, tęsknotę za uwiecznianiem niepowtarzalnego tu i teraz w sposób reporterski, artysta przekuł w fotografię decydującego momentu. Dziś każdy z nas może być łowcą takich decydujących momentów, może być Henrim Cartierem-Bressonem dla sowich rodzin, przyjaciół lub jeśli nam się zamarzy, dla szerszego jeszcze grona odbiorców. Wystarczy tylko wziąć smartfona do ręki, a przecież dziś nikt się z nim nie rozstaje. I własnie ta dostępność, to że zawsze mamy ze sobą nasz fotograficzny telefon, sprawia, że nic już nam nie umknie. Wystarczy tylko być uważnym obserwatorem, człowiekiem wrażliwym na piękno dnia codziennego... .
A pod spodem już kilka moich fotek wykonanych smartfonem. Tylko i aż smartfonem;) Tylko - ponieważ zdjęcia na pewno nie są lustrzankowej jakości, co przy próbie wydruku do większego formatu (powyżej 10 na 15) będzie widoczne. Aż - bo gdyby nie smartfon, te cudowne widoki które mijam, niepowtarzalne momenty, w których uczestniczę, zostały by uwiecznione co najwyżej w mojej pamięci, a ta jak wiemy jest ulotna. Wniosek z tego taki - lepiej zrobić fotkę nie do końca idealną jakościowo niż żadną:)
Kilka kadrów z Poznania
A tu już Berlin na szybko:)
Tu już było na prawdę ciężko, ale tam gdzie obiektyw zdołał uchwycić światło, zdjęcia wciąż jeszcze były akceptowalnie ostre - biorąc pod uwagę, że były robione tylko "z ręki".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz